To było w Ligue 1 lato generalnych remontów. Na nowo musiały się wymyślić tak ekipy przyzwyczajone do rokrocznego demontażu, jak i ligowa czołówka. Francja pożegnała kilka charakterystycznych postaci i choć powitała też wielu synów marnotrawnych, czuć, że przez kraj przeszedł huragan zmian.
Do największego przewrotu miało dojść w PSG. Skoro jednak Neymar będzie (jakkolwiek niechętnie) zaszczycał Parc des Princes grą przez kolejny sezon, obyło się bez wielkich wydatków. Paryż wydał więc zaledwie (sic!) 105 milionów euro – notując zarazem drugie najoszczędniejsze lato w erze katarskiej i plasując się na podium rankingu najbardziej rozrzutnych klubów: między Monaco (140 mln) a Lyonem (88 mln).
Powrót Leonardo, najlepszego dyrektora sportowego w nowożytnej historii PSG, wygląda na razie na udany. W kilka tygodni nowy-stary szef wzmocnił cały kręgosłup drużyny i zażegnał bolączki męczące trenerów paryżan od co najmniej trzech lat: znalazł pewniejszego bramkarza (Keylor Navas), wzmocnił środek obrony (Abdou Diallo), ściągnął wytęsknionego defensywnego pomocnika (Idrissa Gueye) i wprowadził konkurencję do ataku (Mauro Icardi). Kadra wygląda więc na znacznie silniejszą, choć cieniem na osiągnięciach Leo kładą się (pochopne?) sprzedaże wychowanków: Moussy Diaby’ego (Leverkusen), Chrisa Nkunku (Lipsk), Stanleya Nsokiego (Nice), Tima Weah (Lille) i ledwie 17-letniego Arthura Zagre’a (Monaco).
Posunięcia Monaco w normalnych warunkach uchodziłyby za imponujące i ambitne. Czołowy bramkarz ligi Benjamin Lecomte i równie dobry na swojej pozycji prawy wahadłowy Ruben Aguilar (obaj z Montpellier), a do tego reprezentant Francji Wissam Ben Yedder i powrót Tiemoue Bakayoko powinny uczynić klub pewniakiem do walki o podium. U progu nowego sezonu monakijczycy wyglądają jednak tak samo, jak przed wakacjami – wydają się tonąć w beznadziejności bez względu na nazwiska w jedenastce. W dodatku pożegnali Radamela Falcao – kapitana zespołu i ikonę Ligue 1 – i próżno szukać kogoś, kto byłby w stanie przejąć rolę wodza. Do głowy przychodzi przede wszystkim kandydatura Kamila Glika. We Francji mówi się jednak, że zakup jednego stopera – Guillermo Maripana z Deportivo Alaves, w domyśle: następcy przyciągającego kuriozalne sytuacje jak magnes Jemersona – to o jednego za mało.
Utarło się, że za najsilniejszego rywala – a właściwie kandydata na rywala – dla PSG uznaje się Lyon. Na pierwszy rzut oka rozliczenie letniego okna potwierdza tezę: po najmniej rozrzutnych wakacjach paryżan i największych zakupach w dziejach OL wydatki klubów są zbliżone (103 do 88 mln). Model działania Lyonu bardziej przypomina jednak Lille – oba zespoły wydały rekordowe sumy (LOSC – 83 mln), lecz oba jeszcze więcej zarobiły (Lyon – 133 mln, Lille – 145 mln). Les Gones sięgali po prostsze (i droższe) rozwiązania: zatrudnili wyróżniających się piłkarzy z innych ekip Ligue 1 – Thiago Mendesa, Jeffa Reine-Adélaïde czy Youssoufa Koné. Zaryzykowali też z wartym 24 mln stoperem Joachimem Andersenem, o którego miały zabiegać także kluby Premier League – choć początki Duńczyka nie uzasadniają ani takiego zainteresowania, ani ceny. 5 transferów, 5 odpowiedzi na palące problemy.
Dogów nie stać na luksus kilku ryzykownych zakupów za ponad 20 mln, więc postawiły na dywersyfikację. Odejścia 4 piłkarzy z wicemistrzowskiej jedenastki ufundowały 11 wzmocnień – napastnika, 2 ofensywnych pomocników, 3 środkowych, 2 lewych obrońców, 2 stoperów i bramkarza. Po kilku kolejkach warto już odnotować znakomitą grę napastnika Victora Osimhena i lewego obrońcy Domagoja Bradaricia. Oczekuje się, że dołączą do nich najdrożsi – turecki supertalent Yusuf Yazici i niespełniony Renato Sanches. Lille ma nad Lyonem przewagę w postaci ciągłości projektu. Christophe Galtier rozwija zeszłoroczne dzieło, zaś OL oddaje skok w nieznane, powierzając stery niesprawdzonym w swoich rolach dyrektorowi Juninho i trenerowi Sylvinho. Brazylijski duch nie rzuca się jak dotąd w oczy – w Lyonie wciąż więcej starych nawyków i bolączek niż świeżości.
Wielki z nazwy Olympique Marsylia przy rywalach wygląda na bardzo, bardzo ubogiego krewnego. Zimą OM znalazło w końcu napastnika marzeń – Mario Balotelli strzelał seriami, a do tego przypadł do gustu kibicom. Ale Mario już nie ma. Pustkę ma wypełnić Dario Benedetto z Boca Juniors. Jest mniej widowiskowy, ale robi wrażenie urodzonego strzelca – choć niewykluczone, że pozytywny obraz Argentyńczyka wzmacnia nijaka gra większości kolegów. Marsylczycy stracili doświadczonego Luiza Gustavo i najbardziej niedocenianego pomocnika ligi, Lucasa Ocamposa, a w zamian – po komicznie przeciągniętych negocjacjach – sprowadzili tylko kapitana Nantes, Valentina Rongiera, który przy całym talencie zupełnie nie odpowiada na potrzeby nowego zespołu.
Ciekawsze lato niż OM zafundowały swoim fanom zespoły o mniejszych ambicjach. Rennes postawiło na pewnych, ogranych w L1 graczy – Jonas Martin, Flavien Tait, Edouard Mendy i weteran Jérémy Morel – i uzupełniło ich powrotem Jorisa Gnagnona oraz sprowadzonym za aż 20 mln następcą Ismaili Sarra, Portugalczkiem Raphinhą. Saint-Etienne kontynuuje politykę wyciągania ręki do piłkarzy wymagających renowacji: śladami Debuchy’ego i M’Vili chcą podążyć Ryad Boudebouz, Yohan Cabaye i Jean-Eudes Aholou. Bordeaux dało zaś popis gospodarności – za 5 mln sprawiło sobie cały kwartet nowych obrońców. Z czwórki Kwateng-Mexer-Koscielny-Benito gotówki wymagał tylko transfer eks-kapitana Arsenalu. Koscielny od początku imponuje – był m.in. graczem meczu w starciu Żyrondystów z Lyonem – i jak na razie jego decyzja o dobrowolnej degradacji z Premier League do środka tabeli Ligue 1 nie przestaje wyglądać na szaloną.
Gdyby okno potrwało jeszcze kilka tygodni, do prowadzącego tercetu mogłaby dołączyć Nicea. INEOS Jima Ratcliffe’a miał pełnię kontroli nad klubem tylko przez kilka ostatnich dni mercato, a to wystarczyło do kompletnej transformacji fatalnej dotychczas ofensywy – Kasper Dolberg, Adam Ounas i Alexis Claude-Maurice nawet przy niewielkim wysiłku powinni dać Orlętom dużo więcej niż strzelcy trzech goli w poprzednim sezonie, Maolida i Ganago. Postęp prac Patricka Vieiry z kompetentnym atakiem do dyspozycji będzie w najbliższych miesiącach jedną z najciekawszych spraw w lidze.
W drugiej połowie tabeli w skrajnie różnym położeniu znalazły się dwie ofiary letniej rozbiórki. Dijon straciło wszystkich wartościowych piłkarzy: Naima Slitiego, Wesleya Saida, Chang-huna Kwona czy Valentina Rosiera, i nie ściągnęło w zamian choćby jednego gracza porównywalnej klasy. Jedyną nadzieją ich ofensywy jest 20-letni skrzydłowy z Lens, Mounir Chouiar. 20. miejsce i pusty licznik punktów po czterech kolejkach to naturalne następstwo transferowych ruchów klubu pogodzonego ze spadkiem. Przeciwieństwem jest Nimes – rewelacyjny beniaminek z zeszłego sezonu dał sobie wyciąć większość niezbędnych do życia organów (król asystentów Teji Savanier, a także waleczny Antonin Bobichon oraz napędzający flanki Sada Thioub i Denis Bouanga), ale podjął walkę i wciąż potrafi zachwycać straceńczo ofensywną grą, jaką promuje trener Blanquart. Miano klejnotu koronnego Nimes przejął od Savaniera ofensywny pomocnik Ferhat – czego po Algierczyku o imieniu Zinedine, z „dychą” na plecach, należało się w zasadzie spodziewać. Aż trzech dezerterów z ekipy najbiedniejszego Olympiku obrało kierunek na Angers – warto obserwować, jak przywykli do przebojowej gry Thioub, Bobichon i Alioui odnajdą się w konserwatywnej koncepcji Stephane’a Moulina.
Sporą zagadką na starcie sezonu jest Nantes Waldemara Kity. Kanarki straciły grono najlepszych zawodników – Tatarusanu, Diego Carlosa, Limę, Rongiera i wypożyczonego Boschilię – ale znalazły kilka niezłych odpowiedzi. W zamian do klubu trafili relegowani w zeszłym sezonie Ludovic Blas i Marcus Coco, notujący znakomity start nigeryjski skrzydłowy Moses Simon, a przede wszystkim sensacyjnie powracający do kraju bramkarski talent Alban Lafont. Oprócz nich skład uzupełniło kliku młodych graczy z Ligue 2 i nantejskich rezerw. Praca z młodzieżą to specjalność nowego trenera Christiana Gourcuffa, a zwrot w tym kierunku po latach drogich, nietrafionych, napędzanych przez podejrzanych agentów transferów może Nantes tylko pomóc.
Królowie polowania skryli się w cieniu. W masie interesujących wewnątrzligowych transferów, których to okienko przyniosło nadspodziewanie dużo, potencjalnie najciekawszy dokonał się z dala od najbogatszych klubów. Montpellier za marne 9 mln zabrało lokalnemu rywalowi, Nimes, gwiazdę poprzednich rozgrywek. Teji Savanier skończył sezon 2018/19 jako lider klasyfikacji asyst (14, o 3 więcej niż Di Maria i Pépé), a przy tym był jednym z najczęściej odbierających i przejmujących piłki pomocników ligi. Dołożył do tego także 6 goli (o 3 mniej od najlepszego strzelca zespołu). Nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Dziw bierze, że niemal kompletnego pomocnika nie próbował przejąć nikt lepszy od pozbawionego pucharowych ambicji MHSC.
„Przegapienie” okazji takiej jak Savanier dziwi tym mocniej, że kluby L1 były tego lata znacznie odważniejsze niż zazwyczaj. Rosnący napływ środków ze sprzedaży piłkarzy i praw TV pozwolił znacznie większej liczbie zespołów na na ośmiocyfrowe zakupy, które jeszcze rok temu poza najbogatszą czwórką ligi były ewenementem – najdroższym transferem klubu innego niż PSG/OL/OM/ASM był wówczas Maolida sprowadzony do Nice za 10 (sic!) milionów. Zwraca też uwagę, że minionego lata Francja w większym stopniu niż z młodych talentów, jak to zazwyczaj ma miejsce, została wydrenowana z silnych, barwnych postaci. Falcao, Balotelli, Ben Arfa, Dani Alves Nabil Fekir, Gustavo, nawet Adil Rami dodawali lidze kolorytu, którego nie uzupełni jeden Mauro Icardi, nawet z rodziną.
Eryk Delinger
(@E_Delinger)