Lyon miewał bardziej chlubne okresy. Najgorsza pozycja w ligowej tabeli od 24 lat, styl gry będący zamachem na wyczucie piłkarskiej estetyki, ciężkie kontuzje najlepszych piłkarzy. Minęło raptem parę miesięcy, jednak tyle czasu wystarczyło, by sprowadzić na ziemię fanów, którzy odważyli się żywić nadzieję, że to będzie „ten sezon”.
Po ponad trzech latach prowadzenia pierwszej drużyny, z posadą pożegnał się Bruno Génésio. Nie był faworytem trybun. Wydawało się, że format współpracy z nim się wyczerpał i trzeba postawić na nowe, duże nazwisko. Przewijało się wiele kandydatur, z czego za najpoważniejszą (i często wymienianą wśród fanów) uchodził Laurent Blanc. Finał był zaskakujący, ponieważ sympatycy OL dostali nazwisko jeszcze bardziej znaczące, tyle że obsadzone zostało zgoła inne stanowisko. Do klubu powrócił ojciec największych sukcesów drużyny, legendarny zawodnik, postać jednoznacznie kojarzona z Lyonem – Juninho Pernambucano. Prezes Jean-Michel Aulas powierzył mu rolę dyrektora sportowego, deklarując zarazem, że sam schodzi w procesie decyzyjnym na drugi plan. Jednym z pierwszych zadań Juninho było zatrudnienie nowego szkoleniowca. Kolejna niespodzianka. Nie Blanc, nie żaden inny doświadczony trener, którego domagali się kibice. Posadę dostał nieopierzony rodak nowego dyrektora – Sylvinho.
Nowy sezon
Nowy szkoleniowiec zanotował obiecujące wejście. Wokół klubu udało się wreszcie zbudować pozytywną atmosferę. Zatrudnienie trenera było premierową decyzją Juninho, z niecierpliwością wyczekiwanego w ostatnich latach w OL, co pozwalało przypuszczać, że jego dokonania będą doglądane łaskawszym spojrzeniem. Zapracował na nie również nienagannymi dyplomatycznie wypowiedziami, którymi od początku próbował zarysować obraz nowego Lyonu, idealnie wpisującego się w powszechne oczekiwania – futbol ofensywny, skupiający się na posiadaniu piłki i, przede wszystkim, oparty na zawodnikach wychowanych w strukturach klubu.
„Nasz najlepszy piłkarz urodził się 3 sierpnia 1950 roku. Nazywa się Olympique Lyon”
Tymi słowami Sylvinho jasno zadeklarował zmianę kursu obranego przez Génésio, który znał klubową młodzież jak mało kto, a mimo to konsekwentnie ignorował zasoby jednej z najlepszych akademii w Europie, wprowadzając do drużyny na stałe jedynie Houssema Aouara, którego zresztą brać kibicowska domagała się w składzie miesiące wcześniej. Trzeba też przyznać, że pierwsze mecze ligowe były imponujące pod względem rezultatów – po dwóch kolejkach Les Gones zajmowali pierwszą pozycję w tabeli z bilansem bramkowym 9:0. Jeżeli ktoś nie oglądał tych spotkań, mógł mieć wrażenie, że wreszcie udało się stworzyć kolektyw gotowy rzucić rękawicę PSG. Tak naprawdę wyniki te były wypadkową zaledwie niezłej gry i pokaźnej dozy szczęścia. Współczynnik xG (expected goals) wskazywał po tych meczach, że Lyon w starciu z Monako mógł liczyć na 0,83 gola (strzelił trzy), z Angers zaś na 1,5 (a strzelił sześć). Szybko okazało się, że były to wyłącznie miłe złego początki.
Siedem spotkań ligowych bez zwycięstwa. Dziewięć punktów w dziewięciu meczach, najgorszy start od ponad 20 lat. Miał być ofensywny futbol, był absolutny brak pomysłu na rozgrywanie akcji. Miała być walka z PSG, był mecz z mistrzem Francji okraszony ultradefensywnym ustawieniem z pięcioma obrońcami i bez celnego strzału przez 90 minut. Lucas Tousart miał być zbyt surowy piłkarsko na grę jako rozgrywający w nowym Lyonie, a był podstawowym zawodnikiem. Wreszcie – miały być ligowe minuty dla wychowanków, a Caqueret, Gouiri, Cherki i Bard zaliczyli ich okrągłe zero. Robert Berić, strzelając gola w doliczonym czasie gry meczu derbowego z Saint-Etienne, okazał się nowym Bensebainim – on również swoim trafieniem przesądził o losach posady szkoleniowca OL. Rozbita drużyna potrzebowała nowego dowódcy.
Nowe rozdanie
Tym razem nie było wątpliwości – szansę musiał dostać trener z doświadczeniem. Padło na Rudiego Garcię, którego wybór nie wprowadził kibiców w stan euforii. Nie można mu odmówić dobrego CV, jednak gdy prowadził Marsylię, udało mu się dość mocno zrazić do siebie fanów Lyonu. Nie pomogła też powszechna opinia, że jako trener nie radzi sobie w meczach z czołówką. Niestety dla Lyonu, nie udało się zainicjować efektu nowej miotły – w debiucie Garcia zanotował niezbyt chlubny, bezbramkowy remis na własnym stadionie z Dijon. Wydarzeniem spotkania była jednak sytuacja z 83. minuty – na boisku, po raz pierwszy w seniorskiej piłce, pojawił się 16-letni Rayan Cherki. Wydawało się, że nowy trener chce dać jasny sygnał młodzieży, do tej pory pokornie znoszącej kiepskie występy starszyzny i czekającej na zasłużoną szansę. Następne spotkania pokazały jednak, że była to jedynie sztuczka, udana zresztą, mająca za zadanie udobruchać wymagających kibiców.
Wyniki OL pod wodzą Garcii nie wyglądają dramatycznie – w osiemnastu dotychczasowych spotkaniach udało mu się poprowadzić ekipę do zwycięstwa dziesięć razy, trzykrotnie remisując. To jednak nie do końca odzwierciedla faktyczny problem drużyny – brak pomysłu na grę i siermiężny styl. Lyon nie jest zbalansowany właściwie w żadnej formacji. Jason Denayer to ostoja defensywy i zdecydowanie jeden z najlepszych stoperów w lidze, o miejsce obok niego walczą zaś Joachim Andersen, drugi najdroższy zawodnik w historii klubu, który niezłe mecze przeplata niewytłumaczalnymi błędami, i Marcelo, który od poprzedniej kampanii prezentuje stabilną, słabą formę. Na lewej stronie Ferlanda Mendy’ego zastąpić miał Youssouf Koné, ten jednak zawodzi na całej linii, a jego konkurent, Marçal, również nie może się pochwalić dobrą formą. Prawa strona bloku defensywnego wydawała się z kolei zbyt obficie obsadzona – Leo Dubois, Rafael i Tete mieli wystarczyć z nawiązką w walce na kilku frontach. Po kontuzjach słabego w tym sezonie Duboisa i obu lewych obrońców, defensywa Lyonu nie jest już w stanie zatrzymać kogokolwiek.
Środek pola również ma swoje problemy – Thiago Mendes, jeden z najlepszych piłkarzy w lidze w barwach Lille, nadal nie potrafi wejść na najwyższe obroty w nowym zespole. Houssem Aouar nie dźwiga zaś ciężaru lidera. Z kolei Lucas Tousart w preferowanym przez Garcię 4-2-3-1 jest po prostu bezużyteczny, ze względu na jego braki techniczne i słabą wizję gry. Ponadto wcale nie nadrabia tego walecznością i wybitną grą w obronie, co obnażył Maxence Caqueret, absolutna rewelacja ostatnich spotkań, który poza walorami w kreowaniu zdystansował Tousarta statystykami w odbiorze.
Caqueret to pomocnik legitymujący się obecnie najlepszą formą w ostatnich meczach Lyonu. Na swoją szansę czekał już dłuższy czas, a dostał ją dopiero, gdy zaczął głośno rozważać kontynuowanie kariery w innej drużynie. To wymowne, że kolejny raz, tak jak w przypadku Aouara, kibice domagający się przetestowania wychowanka mogą sobie pogratulować – domagali się jego występów dawno temu i znów mieli rację. Zawodnika o takim profilu – dobrze wyszkolonego technicznie, wybieganego, kreatywnego – pogrążona w bylejakości ekipa potrzebowała. Trzeba jednak oddać, że ten błysk w ostatnim czasie w dużej części wynika z poważnych kontuzji Memphia Depaya i Jeffa Reine-Adélaïde’a. Pierwszy z nich to od dłuższego czasu motor napędowy formacji ofensywnej i prawdziwy lider. Drugi zaś okazał się zdecydowanie najciekawszym piłkarzem z letniego zaciągu i w większości rozegranych meczów, pomimo niezrozumiałego niewystawiania go lub zdejmowania za wcześnie z boiska zarówno przez Sylvinho, jak i Garcię, jawił się jako najjaśniejszy punkt drugiej linii.
Nowa nadzieja
Po wielu trudniejszych momentach, w serce kibiców OL wlała się jednak nadzieja. Od meczu z Tuluzą wygranego 4:1 widać pewną poprawę. Szczególnie była ona namacalna w ostatnim spotkaniu z Bordeaux. Ich gra wreszcie napawała optymizmem. Duży wkład miał w tym gracz meczu według kibiców, nominowany do najlepszej jedenastki kolejki L’Equipe Caqueret, a tercet pomocników uzupełniony Aouarem i Mendesem może okazać się złotym środkiem, którego od dawna szuka Lyon. Ponadto dużo lepiej zaczął wyglądać Moussa Dembele, który co prawda strzelał do tej pory niemałą liczbę bramek, jednak nie potrafił odnaleźć w systemie i włączyć także w tworzenie sytuacji. Bywały spotkania, w których Moussa przez kilkanaście minut właściwie nie dotykał piłki, nie wspominając o prawie nieistniejącej współpracy z Depayem. Teraz, gdy Holendra nie ma na boisku, rola wykańczania akcji spada właściwie wyłącznie na jego barki – poza Dembele i Depayem (odpowiednio jedenaście i dziewięć goli), nikt w OL nie strzelił więcej niż trzy bramki.
Trudno spodziewać się, żeby Lyon w tym sezonie Ligi Mistrzów był w stanie powalczyć o coś więcej, niż uniknięcie blamażu z Juventusem. O ile Les Gones udowadniali wielokrotnie, że potrafią napsuć krwi teoretycznie silniejszym rywalom, o tyle po kontuzjach Depaya i Jeffa Reine-Adélaïde’a włoska drużyna wydaje się zupełnie poza zasięgiem. To nie oznacza jednak, że sezon jest stracony, ponieważ w lidze sytuacja nadal wydaje się otwarta – czołówka nie ma przewagi nie do odrobienia. Najważniejszym zadaniem Garcii w najbliższym czasie będzie wykrystalizowanie jedenastki, która przyniesie wreszcie stały dopływ punktów, ale i będzie w stanie zaprezentować futbol na wysokim poziomie. Drugi kazus do poważnego przemyślenia to znalezienie rozwiązań wykorzystujących do maksimum potencjał wychowanków. Po latach zaniedbań to idealny moment, żeby powrócić do flagowej strategii klubu. Zarząd zaś, jeżeli Lyon ma zamiar realnie liczyć się w walce o podium obecnych rozgrywek, musi postarać się o wzmocnienia z zewnątrz.
Błażej Jachimski
(@blazejjachimski)