31 marca 2020 roku piłkarska Francja pogrążyła się w żałobie po stracie człowieka-instytucji. W wieku 68 lat w wyniku zakażenia koronawirusem zmarł Pape Diouf – pierwszy czarnoskóry prezes francuskiego klubu.
Pape Diouf do szpitala w Dakarze trafił w piątek wieczorem. Błyskawicznie zapadła decyzja o organizacji lotu do kliniki w Nicei, ale wirus nie dał czasu. Marsylia zapłakała.
Stał się postacią pomnikową dla całej Afryki i Francji. Był pierwszym, któremu udało się wejść w hermetyczne i nietolerancyjne środowisko. Przetarł drogę innym, którzy uwierzyli, że naprawdę można. Piekielnie inteligentny, o ogromnej wiedzy i kulturze osobistej. Gaullista, mąż stanu, lider. Nie bał się mówić prawdy i nie ulegał konwenansom. Od 18-letniego marsylskiego imigranta z Senegalu, przez błyskotliwego dziennikarza, po dyrektora, który mimo braku istotnych sportowych sukcesów cieszył się w środowisku powszechnym szacunkiem. Taki był Pape Diouf.
Na przekór losowi
W 1970 roku zaledwie 18-letni Pape dobił do brzegów marsylskiego starego portu. Jak opisywał w wydanej w 2013 roku biografii C’est bien plus qu’un jeu (fr. Znacznie więcej niż gra), w kieszeni jedynego ubrania, szarego garnituru, miał 150 franków. Tyle. Z wątpliwym wykształceniem zdobytym w katolickiej instytucji w sercu muzułmańskiego kraju, bez rodziny, rozpoczął podróż w nieznane. Jak przystało na imigranta, imał się wielu zawodów: murarz, tancerz i kurier. Ta ostatnia praca okazała się pierwszym krokiem w historii, która jest gotowym scenariuszem filmowym. Dzięki nieprawdopodobnemu potencjałowi intelektualnemu i ambicji zdał egzaminy wstępne na uniwersytet w Aix-en-Provence, gdzie też uzyskał dyplom z nauk politycznych. Równocześnie pracował na poczcie i tam poznał Tony’ego Salvatoriego, który prócz bycia inspektorem PTT (francuska poczta), pracował w dziale sportowym komunistycznej gazety la Marseillaise.
Panowie zafascynowani piłką nożną od razu znaleźli wspólny język i w 1974 roku Diouf rozpoczął pracę w tej samej gazecie. Od razu dał się poznać jako dziennikarz z ostrym piórem i błyskotliwym umysłem. Z czasem został oddelegowany do pracy przy drużynie Olympique Marsylia i dwukrotnie (1982 i 1984) zdobył nagrodę „Martini” za najlepszy sportowy artykuł. Przez moment pracował również w gazecie Le Sport, która miała stanowić konkurencję dla prestiżowego L’Equipe.
Był chwalony za cięty język i podziwiany za niezależność, którą niezwykle ciężko było utrzymać mając na co dzień kontakt z ekscentrycznym prezydentem l’OM, Bernardem Tapie. Z tym okresem wiążą się dwie anegdoty, które pokazują jak trudne relacje panowały między tymi panami. Pewnego dnia Tapie, jak to miał w zwyczaju, bez ogródek pyta Pape Dioufa: – Dlaczego mnie nie lubisz? – To nie tak, że cię nie lubię. Na swój sposób mnie fascynujesz. Jesteś człowiekiem, który potrafi przekonać innych, że 1 plus 1 to 3.
Innym razem Pape postanowił przeprowadzić wywiad z szefem OM. Sęk w tym, że spisał rozmowę słowo w słowo, z zachowaniem wszystkich błędów, które często przytrafiały się Tapiemu. Wściekły prezes zadzwonił z pretensjami – w wywiadzie wypadł jak kompletny szaleniec. Nie pozostał dłużny – przy okazji wywiadu w innym medium w swoim typowym, grubiańskim stylu nazwał Dioufa „najinteligentniejszym murzynem jakiego zna”.
Od agenta do prezydenta
Pod koniec lat 80., jako reporter będący blisko Olympique Marsylia, Diouf nawiązał bliższą relację z Jospehem-Antioinem Bellem, kameruńskim bramkarzem l’OM. – Znany się od czasów jego pracy w La Marseillaise, ale w okresie, gdy był w Le Sport, nasze stosunki się zacieśniły. Widzieliśmy się każdego popołudnia, a że zajmowałem się wszystkimi socjalnymi sprawami afrykańskich zawodników, poprosiłem, żeby w razie potrzeby dzwonili na domowy numer Pape. Po jednej z takich rozmów rzuciłem, że powinien zostać agentem, bo ci działający na tynku nie znają się na robocie. Bell został pierwszym piłkarzem Dioufa.
Jedna z pierwszych decyzji Pape – o niespisywaniu umów z klientami – wydawała się absurdalna, ale miała podłoże w charakterze Senegalczyka. Diouf wierzył, że ważniejsze od kartki papieru są relacje międzyludzkie i uścisk dłoni. Z czasem ta rodzinna atmosfera przyciągnęła innych zawodników, nie tylko pochodzących z Czarnego Lądu: Gregory’ego Coupeta, Sylvaina Armanda, Jean-Michela Ferriego, Basile’a i Rogera Bolich, Marcela Desailly’ego, Marca-Viviena Foe, Abediego Pele (Pape został ojcem chrzestnym jego syna, Jordana Ayew), Frederica Kanoute, Samira Nasriego czy Didiera Drogbę.
Kilkanaście lat pracy na rynku piłkarskim umożliwiło nawiązanie jeszcze większej liczby relacji z najważniejszymi postaciami we Francji, co dało mu szansę na pracę marzeń – w strukturach ukochanego klubu. W 2004 roku został dyrektorem generalnym OM, a po zaledwie roku powołano go na stanowisko prezesa, które piastował przez kolejne cztery lata. Pape nie prosił o tę funkcję. Początkowo wręcz jej nie chciał – to inni usilnie starali się o awans Dioufa, doceniwszy jego ogromny potencjał.
Stanowisko dyrektora sportowego Marsylii zawdzięczał ówczesnemu prezesowi klubu, Christophe’owi Bouchetowi, Był względem niego lojalny i nigdy nie myślał o zrzuceniu go ze stołka. Z tą inicjatywą wyszedł Louis Acaries – doradca ówczesnego właściciela OM, Roberta Louisa-Dreyfusa , który na własną rękę przeprowadził kampanię windującą Dioufa na fotel prezydenta.
Okres rządów Pape Dioufa przypadł na suche finansowo i sportowo lata w Marsylii. Za czasów pracy dziennikarskiej był znany z niezależności względem przełożonych i podobnie postępował względem właściciela Olympique’u. Otoczył się zaufanymi ludźmi, na czele z Julienem Fournierem i Etiennem Mendym, któremu pomagał w tracie piłkarskiej kariery i którego traktował jak drugiego syna. Jedyne trofea jakie udało się zdobyć za jego kadencji to dwa Puchary Intertoto, ale w zestawieniu z ligowymi występami trzeba podkreślić, że oczekiwań nie spełnił.
Mimo braku sukcesów sportowych i tak cieszył się wielką estymą wśród współpracowników i zwykłych kibiców. Zawdzięczał to polityce otwartości i szczerości, jaką wprowadził. Żaden z jego następców, nawet Jean-Claude Dassier, z którym Olympique sięgnął po tytuł mistrzowski, nie był tak szanowany jak Pape Diouf. Inna sprawa, że to za kadencji Senegalczyka położono fundamenty pod późniejsze sukcesy – zatrudnił m.in. do dziś uwielbianego przez trybuny Erica Geretsa. Na pracy Belga oparł później mistrzowską ekipę Didier Deschamps, także zakontraktowany – na odchodne – przez Dioufa.
W 2009 roku doszło do dwóch zdarzeń, które poruszyły całą Marsylią. W czerwcu zrezygnowany Pape, któremu co raz bardziej utrudniano pracę w OM, postanowił dać za wygraną. Zrozumiał, że nie warto zawracać głowy umierającemu właścicielowi, starając się utrzymać stanowisko. Wycofał się bez konferencji, wywiadów w gazetach i telewizji, z towarzyszącym mu przez całe zawodowe życie taktem i elegancją.
Diouf wrócił do ojczyzny i od czasu do czasu udzielał się medialnie w sprawach swojego ukochanego klubu. Mimo ogromnego poparcia ze strony kibiców, władze klubowe zupełne się od niego odcięły. Żaden z przyszłych prezydentów OM nie nawiązywał z nim kontaktu. Nawet bilety na mecze musiał załatwiać na własną rękę. 28 kwietnia 2019 roku po raz ostatni widział z trybun mecz drużyny, której poświęcił większość życia. Wspominał, że przejście z parku Chanot na Stade Velodrome, które normalnie zabiera 3 minuty, w jego wypadku trwało 45 minut. Kibice zatrzymywali się, aby porozmawiać o aktualnej sytuacji klubu. Na każdym kroku było widać, jak wielkim szacunkiem darzą go tak trudni w obyciu kibice OM. Pożegnał się wśród tych, którzy go najbardziej kochali i szanowali. Wśród zwykłych ludzi.

Pape Diouf we wspomnieniach
Najlepszym dowodem inteligencji Dioufa była jego umiejętność dostosowania się do okoliczności i skutecznego lawirowania między francuską federacją, władzami ligi, UEFĄ czy kibicami. Wiedział, jak stworzyć silną więź z ludźmi. Mając takie umiejętności mógł osiągnąć więcej, choćby zostać prezesem FFF, ale wyżej cenił swoją niezależność – Christophe Bouchet, były prezes Olympique’u Marsylia
Jestem dumny, że wybrałem Pape Dioufa na stanowisko prezydenta OM. To była świetna przygoda. Przeprowadzając audyt w OM, pytałem dziennikarzy i prezesów klubów, którzy go znali odkąd był agentem. Nikt nie powiedział choćby jednego złego słowa – Louis Acaries, doradca byłego właściciela Marsylii Roberta Louisa-Dreyfusa
Myślę, że to jego pochodzenie pozwoliła tak szybko się zbudować po przybyciu do Marsylii. Był pierwszym czarnoskórym dziennikarzem i agentem piłkarskim we Francji i jedynym czarnoskórym prezesem klubu w Europie, ale zawsze pragnął wyróżniać się czym innym: bogatym słownictwem i szczerością, bez owijania w bawełnę. Cechowała go wieczna elegancja. Wyrafinowanie w treści i formie – Mariano Albano, dziennikarz La Provence
Pamiętam jedną historię przed meczem z Caen w 2007. W październiku byliśmy na dziewiętnastej pozycji w lidze. Pape yłożył nam nasze obowiązki, deptał nasze ego. Czasami używał słów, które niewielu było w stanie zrozumieć… Wyciągaliśmy słowniki po jego wystąpieniach. Śmialiśmy się z tego, ponieważ sposób, w jaki mówił był dla nasz czasami zbyt dosadny. Z jego wiedzą o piłce nożnej, świecie piłki i całym środowisku prawdą jest, że był jednym z najbardziej kompetentnych osób na swoim stanowisku – Benoit Cheryou, były pomocnik OM
Przez cztery lata odbyliśmy razem barwną podróż, ale przede wszystkim bogatą w relacje międzyludzkie i wartości. Wszyscy byliśmy do niego bardzo przywiązani. Odciskał piętno na wszystkich wokół. Potrafił uderzyć w stół i utrzymać nas w ryzach. Kilkakrotnie odwiedzał nas w szatni, kiedy wszystko szło dobrze i dbał abyśmy się nie rozproszyli. Kiedy mówił, zwracał uwagę wszystkich. Udało mu się uświadomić wszystkim, jak wartościowe jest noszenie koszulki OM i reprezentowanie Marsylii. Był też łącznikiem między kontynentem afrykańskim a Francją – Lorik Cana, były gracz OM
Kiedy nie szło mi dobrze na boisku, dzwoniłem do niego. Jest jedyną osobą, która nauczyła mnie radzić sobie z niecierpliwością, a mianowicie czekać na to, co przyniesie jutro. Kiedy się ożeniłem, nie miałem dużo pieniędzy. Pomagał nam wtedy. Moja pierwsza żona Françoise mogła spędzić cały miesiąc w jego domu w Marsylii. Kiedy przyjechał do Lens, spał ze mną w małym pokoju, a następnego dnia włożył elegancki garnitur, krawat i poszedł spotkać się z szefami RC Lens – Roger Boli, którego Diouf był agentem
Gdy teraz go wspominam, ogarnia mnie głęboki smutek. Mam łzy w oczach. Był dla mnie przewodnikiem w trakcie kariery piłkarskiej, a po niej doradcą. Nigdy nie zaangażowałem się w nic bez jego rady. Był wielkodusznym człowiekiem, wielkim humanistą, miłośnikiem słowa i języka Moliera. Modelowy przykład sukcesu, źródło inspiracji, szczery i dostojny człowiek – Pape Fall, były gracz OM
Mieliśmy relacje, które znacznie wykraczały poza zwyczajowy szacunek, gdy był prezydentem OM. Później było uznanie, niemal przyjaźń. Mówimy o dobrym człowieku, którego szanowałem za wszystko co robił, a także za jego wrażliwość – Jean-Michel Aulas, prezydent Olympique Lyon
Zawsze będę pamiętał naszą dyskusję na miesiąc przed podpisaniem umowy z l’OM. Nawet bardziej niż tę, którą odbyliśmy tydzień po mojej kontuzji, kiedy Pape zadzwonił i przekazał: „Mam do powiedzenia tylko tyle: uzgodniliśmy twój kontrakt z OM, kontuzja nie ma znaczenia, jesteś graczem stworzonym do noszenia barw swojego ukochanego klubu” – Djibril Cisse, były napastnik Olympique Marsylia