Cztery lata, a jakby epoka. Monaco pożegnało ostatniego z liderów mistrzowskiej drużyny z 2017 roku – Kamila Glika. Choć to dobry moment na rozstanie, trudno podchodzić do niego bez sentymentów.
Kiedy Glik trafiał do Monaco, nie wszyscy wierzyli, że to dobry kierunek. Nie brakowało wówczas głosów, że to krok w bok; że klub Dymitrija Rybołowlewa oferuje tylko zarobki i piękny widok z okna, nie zaś sportowy rozwój. Dzisiaj tamte wątpliwości można wspominać z uśmiechem politowania. Polak stał się na Stade Louis II częścią pięknej historii. Żadna ze stron nie mogła cztery lata temu wybrać lepiej.
Leonardo Jardim od pierwszego dnia widział w Gliku głównodowodzącego. Przed sezonem 2016/17 trener ułożył wszak zupełnie nową linię obrony, w której najstarszy stażem był Jemerson, obecny w klubie ledwie o pół roku dłużej od Kamila, Djibrila Sidibé i Benjamina Mendy’ego. Nowy kwartet okazał się katalizatorem zupełnej przemiany Monaco – drużyna, która rok wcześniej mimo miejsca na podium strzeliła mniej goli niż piętnaste Caen, przepoczwarzyła się w najpiękniej grającą w kraju. Na pierwszy rzut oka najcenniejsi w nowym systemie byli przebojowi boczni obrońcy, ale niezawodny, imponujący grą w powietrzu i zdolnościami przywódczymi Glik także przykuwał uwagę. Tym bardziej, że pokazywał się też w ofensywie – został wówczas najskuteczniejszym obrońcą w pięciu czołowych europejskich ligach.
Pierwszy sezon okazał się tym najlepszym. Wymagający rok rozpoczęty udziałem w Euro 2016 i zwieńczony mistrzostwem Francji, w trakcie którego Glik mógł się bez fałszywej skromności mienić gladiatorem, odcisnął na piłkarzu i jego klubie piętno.
Po sukcesach przyszedł błyskawiczny i donośny upadek. Szefowie klubu za mocno uwierzyli w pion skautingowy (osierocony przecież przez Luisa Camposa, który kolejnego pokolenia Lemarów i Fabinhów szukał już dla Lille) i własne zdolności negocjacyjne. Prezes Wadim Wasiljew najwyraźniej uznał, że wystarczy na miejsce sprzedanych przy pierwszej okazji gwiazd wprowadzić kolejny nabór nieoszlifowanych graczy, a cykl sam się powtórzy. Okazało się jednak, że nie każdy obiecujący piłkarz po odpowiedniej liczbie minut na boisku zmienia się w Mbappé – większość łamie się pod ciężarem odpowiedzialności.
Jedenastka przechodziła jeden przewrót za drugim, ale Glik trwał – przypadła mu rola męża opatrznościowego, który miał gwarantować stabilność mimo zmian wokół. Robota okazała się niewdzięczna, bo nowi obrońcy zawodzili, a zdestabilizowana drużyna broniła słabiej i często zostawiała ostatniego stopera samego sobie. Polak nie miał szans, by walczyć o podtrzymanie tytułu najlepszego środkowego obrońcy Ligue 1, który należał mu się po mistrzowskim sezonie. Uczestniczył w zbyt wielu słabych meczach. Czasem i wiek lidera Monaco dawał o sobie znać, a młodsi, sprawniejsi koledzy zamiast wspomagać, tylko utrudniali.
Przez obronę monakijczyków przewinęło się w tych latach co najmniej 16 nazwisk, ale Kamil nie podlegał rotacjom i eksperymentom – między 2016 a 2019 w Ligue 1 i Lidze Mistrzów grał zawsze, gdy był do dyspozycji (z wyjątkiem ostatniej kolejki mistrzowskiego sezonu). Był nie do ruszenia nawet za kadencji Thierry’ego Henry’ego, o którym media pisały, że źle się dogaduje z doświadczonymi piłkarzami i stale grozi im odsunięciem od składu. Jardim pod koniec drugiej kadencji musiał wziąć go w zdecydowaną obronę, bo francuskie media po serii gorszych występów wzięły weterana na celownik: – Łatwo obwinić Glika o stracone bramki, ale w obronie, tak jak w ataku, pracuje kolektyw. Szczególnie przy stałych fragmentach. Odpowiedzialność ponosi zespół – mówił.
Piłkarz odpłacił za zaufanie, choć najlepsze występy (m.in. w widowiskowym spotkaniu z PSG) notował już z Robertem Moreno za sterami. Paradoksalnie to Hiszpan był pierwszym przełożonym Polaka w Monaco, który kilka razy pominął go przy ustalaniu jedenastki, choć nigdy na dłużej niż jedno spotkanie. Być może ten odpoczynek pomógł odbudować formę – ale stanowił także sygnał, że w księstwie zaczyna się myśleć o „życiu po Gliku”.
Wydaje się, że to właściwy moment na rozstanie. Dla Monaco to najwyższa pora, by odciąć się od przeszłości i zamiast doraźnie wymieniać przypadkowo wybrane elementy, zbudować obronę od nowa. Zatrudnienie nowego trenera – wreszcie przed sezonem, z szansą na działanie według planu, nie impulsów podyktowanych wynikami – tylko temu sprzyja. To odpowiedni moment na rekonstrukcję nadwyrężonego kręgosłupa zespołu i przekazanie kluczy do szatni komuś młodszemu. Kamil zaś opuszcza klub po sezonie regularnej gry z kapitańską opaską na ramieniu, nie czekając aż braknie dla niego miejsca w kadrze meczowej. Sprawia tym samym wrażenie faceta, który ma jeszcze coś do zaoferowania poważnemu futbolowi i zostawia markę piłkarza „nie do zdarcia” nienaruszoną.
Głowa Niko Kovaca – a także 26-letniego Guillermo Maripana, który prawdopodobnie zostanie teraz dowódcą formacji – w tym, żeby decyzja o pożegnaniu z weteranem za kilka miesięcy nie wyglądała na mniej rozsądną niż dziś.
Polakowi można zaś tylko podziękować i życzyć powodzenia. Choć na pokładzie zostało jeszcze dwóch mistrzów z 2017 roku, biorąc pod uwagę ich chwiejną pozycję w klubie to odejście Glika symbolicznie zamyka pewną epokę i pieczętuje demontaż jak dotąd ostatniej ekipy, która postawiła się PSG. Merci, Kamil.
Eryk Delinger
(@E_Delinger)