Le Ballon Mag
  • Ligue 1
  • Les Bleus
  • Poza Granicami
  • Niższe Ligi
  • Retro
  • Youtube
  • Magazyn
CZYTAJ MAGAZYN
Le Ballon 6
Social Media
Twitter 2K Obserwujących
Twitter
Moje Tweet'y
Le Ballon Mag
Le Ballon Mag
  • Ligue 1
  • Les Bleus
  • Poza Granicami
  • Niższe Ligi
  • Retro
  • Youtube
  • Magazyn
  • Ligue 1
  • Niższe Ligi

By znowu zacząć coś wielkiego

  • 28 lutego 2021
  • Le Ballon

Po raz pierwszy od lat rozgrywki Ligue 1 nie są wyścigiem o to, kto zaliczy najmniejszą stratę do PSG. Paryżanie po kolejnych potknięciach nie patrzą na resztę stawki z politowaniem, a sami muszą oglądać plecy rywali. W takich niesamowitych wręcz okolicznościach łatwo więc pominąć bohaterów tła – drużyny, które osiągają wyniki zdecydowanie przekraczające to, co im przed startem sezonu przepowiadano.

W zeszłym sezonie można było pasjonować się grą Rennes, które namieszało w czołówce, a po przerwaniu rozgrywek utrzymało miejsce dające mu Ligę Mistrzów. Wysoko sezon ukończyło też Reims, ale w przypadku tej drużyny pierwszy od kilkudziesięciu lat występ w europejskich pucharach zakończył się na kwalifikacjach do Ligi Europy i fatalnie wykonywanych karnych w starciu z węgierskim MOL Fehervar. Sezon wcześniej dobrze prezentowało się skazywane na pożarcie Nimes, bezpiecznie kończąc rozgrywki pod koniec pierwszej dziesiątki. Z kolei Ligue 1 2020/21 ma na miejscu gwarantującym grę nowopowstałej UEFA Conference League beniaminka (równa liczba punktów co FC Metz). I to takiego, który jeszcze kilka lat wcześniej opuścił szeregi ligi ze sporym hukiem.

Kiedyś obecność Lens w czołówce nie była wielką sensacją. Po zdobyciu mistrzowskiego tytułu w 1998 roku klub na długi czas trafił do francuskiej czołówki. Dość regularnie kończył sezon w pierwszej dziesiątce, najczęściej na miejscach premiowanych grą w Europie. Do tego dochodziły małe sukcesy w pucharach, takie jak półfinał Pucharu UEFA, finał Pucharu Francji czy wygrana w Pucharze Ligi (wygranych w Intertoto nie wypada mimo wszystko liczyć). Później przyszła jednak znaczna obniżka formy i Racing zaczął balansować między pierwszym a drugim poziomem rozgrywek.

Ostatni pobyt RC Lens we francuskiej elicie przebiegł w atmosferze chaosu. Już z końcem stycznia 2015 roku było wiadomo, że Sang et or spadną do Ligue 2. Trzeba jednak przyznać, że nawet gdyby władze ligi nie interweniowały w tej sprawie, to klub i tak spotkałby podobny los. Zawirowania wokół awansu, jego odwołanie i ostateczne pozwolenie na start w elicie dwa tygodnie przed sezonem sprawiły, że o wzmocnieniach praktycznie nie było mowy. Gwóźdź do trumny wbity przez LFP tak naprawdę oszczędził kibicom Lens oczekiwania na potwierdzenie spadku na boisku.

Po relegacji i kilku latach pobytu na zapleczu klubowi w końcu udało się wrócić do najlepszych. Wzorem poprzedniej promocji i tym razem nie obyło się bez zwrotów akcji. Przerwanie rozgrywek i późniejsze zatwierdzenie tabeli po 28 rozegranych kolejkach zastało Lens na pozycji wicelidera. Przy olbrzymim ścisku w czubie Ligue 2 (pierwsza piątka mieściła się w pięciu punktach) wszystko mogłoby się w końcówce sezonu zdarzyć. Skończyło się szczęśliwie dla Lens. Zwłaszcza, że dłuższa niż zwykle przerwa pozwoliła na zbudowanie drużyny mogącej powalczyć w elicie o coś więcej, niż tylko uniknięcie spadku.

Z Lens do Ligue 1 awansował Franck Haise. Ciężko jednak mówić o francuskim szkoleniowcu jako o architekcie awansu, skoro na zapleczu prowadził zespół w – bagatela – dwóch spotkaniach. Wcześniej był on bowiem szkoleniowcem rezerw, a pierwszą drużyną Krwisto-złocistych dowodził Philippe Montanier i spodziewano się, że to były szkoleniowiec Realu Sociedad czy Rennes wprowadzi ją wyżej. Tak się jednak nie stało i z końcem lutego (czyli tuż przed przerwaniem sezonu), po porażce 1:4 z Caen, Montanier stracił pracę. Zastępujący go na stanowisku trenera Haise zdążył rozegrać zaledwie dwa spotkania (oba wygrywając), po czym LFP ogłosiła zawieszenie gier. Później wybrzmiał już tylko komunikat „that’s all, folks!” i stało się jasne, że Francuz poprowadzi Lens w następnym meczu już w najwyższej lidze.

Przed sezonem na rynku transferowym dało się wyczuć niepewność. Wiele klubów ostrożnie podchodziło do sprowadzania nowych zawodników. Lens spojrzało na sytuację nieco inaczej. W trakcie letniego okienka pobiło bowiem swój rekord transferowy. I to dwukrotnie. Najpierw za 6 milionów euro do drużyny trafił zawodnik Nicei, Ignatius Ganago. Jednak później ten wynik został poprawiony przez sprowadzenie z Udinese Seko Fofany. Na najniższym stopniu gotówkowych transferów Lens znalazł się Facundo Medina, który wcześniej występował w argentyńskim Talleres de Córdoba. Do tego doszły wypożyczenia Gaëla Kakuty i Arnauda Kalimuendo, przyjście Corentina Jeana czy wolny transfer Jonathana Claussa, który dopiero co awansował z Arminią Bielefeld do Bundesligi.

Sezon od samego początku układał się dla Lens bardzo dobrze. Wprawdzie na inaugurację przyszła porażka z Nice, ale już w następnej kolejce drużyna Haise’a odniosła bardzo ważne zwycięstwo, pokonując Paris Saint-Germain 1:0. I chyba ten triumf można zakwalifikować jako kluczowy dla losów Sang et or. Którego zespołu nie podbudowałaby wygrana nad hegemonem? Tak było i w przypadku Lens. Na szczególną uwagę zasługują zwłaszcza popisy wyjazdowe – zwycięstwa nad Monaco, Marsylią czy Rennes oraz prawie udany comeback przeciwko Lyonowi. Jedyną wielką wpadkę drużyna zaliczyła w Lille, ulegając miejscowym aż 0:4. W tamtym meczu ewidentnie nic nie wychodziło – nawet ukończenie spotkania w pełnym składzie osobowym okazało się problemem.

A jak właściwie gra Lens? Już w dwóch wygranych przez Haise’a na zapleczu spotkaniach – z Paris FC i Orléans – dało się zauważyć, w jakim kierunku będzie podążała jego drużyna. Po awansie, długim okresie przygotowawczym i wzmocnieniach można było w spokoju rozwinąć pomysły. Szkoleniowiec Lens preferuje różne wariacje na temat gry trójką z tyłu. Najczęściej przyjmują one postać 3-4-1-2, czasami ustawienie idzie też w stronę 3-4-3 lub 3-5-2. Niezależnie od wyjściowej formacji, założenia są jednak zawsze te same – gra piłką i atakowanie skrzydłami. Zawodnicy nie boją się rozgrywać piłki krótkimi podaniami. Duże znaczenie w grze Lens ma poruszanie się piłkarzy bez futbolówki. Każdy, nawet z pozoru niewinny bieg jest nakierunkowany na to, aby zrobić miejsce koledze z drużyny i pozwolić mu na przyjęcie piłki bez obstawy rywala. A gdy już to zrobi, partnerzy robią wszystko, by na jego drodze stał co najwyżej jeden zawodnik drużyny przeciwnej.

W fazie defensywy Lens raczej nie broni wysoko, co nie znaczy też, że rozpaczliwie cofa się pod swoją bramkę czekając na przeciwnika. Piłkarze Krwisto-złocistych najczęściej blokują środkową strefę boiska, aby wypchnąć rywali do skrzydeł. W grze Lens zdarzają się jednak próby wysokiego pressingu, które mają sprowokować obrońców do zagrania długiej piłki, co przy grze trzema stoperami daje duże szanse na przejęcie jej i budowanie akcji. Takie przejmowanie piłki wychodzi graczom bardzo dobrze. Zaliczyli oni bowiem jak na razie najwięcej odbiorów spośród wszystkich drużyn w lidze.

Pomimo zespołowości charakteryzującej Racing, jest jednak parę nazwisk, które należy wyróżnić. Mózgiem gry z przodu jest Gaël Kakuta. Kongijczyk swoją przebojowością szerzy chaos w szeregach rywali. Gra w strefach typowych dla klasycznej „dziesiątki”, ale zupełnie nią nie jest. Kakuta podaje, dośrodkowuje, ale jest też najczęściej pressującym piłkarzem Lens. Czy po latach tułaczki po świecie (co będąc członkiem „Loan Army” w Chelsea nie było takie trudne) wreszcie odnalazł swoje miejsce na ziemi? Czas pokaże.

Drugim piłkarzem wartym szczególnej uwagi w kontekście Lens jest kolejny letni nabytek, czyli Jonathan Clauss. W Bielefeldzie gra do przodu stanowiła jego ogromny atut. Sezon zakończył z dorobkiem pięciu bramek i ośmiu asyst – i to grając w obronie złożonej z czwórki graczy, mając niewątpliwie więcej obowiązków defensywnych. Przejście do zespołu grającego wahadłowymi na pewno było dobrym wyborem. Zwłaszcza, że Clauss nie jest zawodnikiem przyklejonym do linii bocznej. Często wchodzi w pole karne, tworząc niemałe zagrożenie. Może statystyki jeszcze nie rzucają na kolana (cztery asysty, bez gola), lecz i tak jego wpływ na grę drużyny jest niepodważalny.  Jeżeli dalej będzie tak mu się wiodło, to sprowadzenie tego piłkarza za darmo będzie można kwalifikować w kategorii znakomitego interesu.

Środek pola – czyli dla Lens niezwykle ważna część boiska – jest również bardzo dobrze obsadzony. W ostatnim czasie podstawę tej formacji tworzyli zawodnicy niezwykle ruchliwi i wybiegani – Cheick Doucouré i Seko Fofana. Wykonują na boisku wiele pracy – można odnieść wrażenie, że są po prostu wszędzie. Jednak nawet najcięższe działa potrzebują wytchnienia. Wtedy do akcji wkracza kapitan drużyny, stary korsykański wyjadacz – Yannick Cahuzac. Drobna porcja agresywnej gry też potrafi się przecież przydać.

Jednak jest ktoś, kogo w tej drużynie można określić mianem „najważniejszego z ważnych”. Kogoś, kto jest po prostu na boisku niezbędny. Kimś takim jest lider formacji ofensywnej, Florian Sotoca. Nie jest typowym egzekutorem. Nie ma wielu bramek na swoim koncie, ale gwarantuje co innego – walkę z obrońcami rywala. Sotoca toczy dużo pojedynków i nie boi się pracować dla drużyny. Czasem wykorzystuje też doświadczenie z gry na skrzydle, schodząc do bocznych sektorów i dośrodkowując. Warte dodać, że trzydziestoletni już zawodnik zbiera dopiero pierwsze szlify w Ligue 1. Wprawdzie debiut miał już za sobą pięć lat temu, ale trwał on… minutę. W barwach Montpellier pojawił się na boisku jedynie w starciu z Lille. Poza tym zagrał tylko mecz w Coupe de la Ligue. Po zakończeniu sezonu 2015/16 odszedł do Grenoble. Tam wyraźnie odżył, zaczął też występować w ataku. Wtedy wypatrzyło go Lens i to w tym klubie zapisuje najlepsze rozdziały swojej kariery.

Franck Haise w wywiadach przed sezonem jak i w jego trakcie podkreślał, że celem jest utrzymanie drużyny w lidze i pozostanie w niej na długo. To pierwsze jest pewne, z kolei to drugie jest oczywiście melodią przyszłości. Jednak patrząc na to, jak układa się ten sezon i jak budowany jest zespół, można śmiało wierzyć, że Lens rzeczywiście będzie kimś więcej, niż tylko jednorazową atrakcją. Że tak, jak w 1998, sukces okaże się początkiem czegoś, co będzie wspominane latami.

Bartek Gabryś

Podobne Wpisy

Poprzedni Artykuł
  • Ligue 1

Wszystko w rodzinie?

  • 8 lutego 2021
  • Michał Bojanowski
Czytaj
Następny Artykuł
  • Ligue 1

Powrót z zaświatów Frédérica Guilberta

  • 9 marca 2021
  • Michał Bojanowski
Czytaj
Kontynuując przeglądanie strony wyrażasz zgodę na używanie plików cookies. Poprzez zmianę ustawień w przeglądarce możesz wyrazić zgodę na ich zapisywanie lub je zablokować. By dowiedzieć się więcej zapoznaj się z Polityką plików cookies. Polityką plików cookies
Le Ballon Mag
  • Magazyn
  • Youtube
  • Redakcja
  • Współpraca
© 2016-2017 Le Ballon Mag. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Wpisz frazę w wyszukiwarce i wciśnij "Enter"