Drużynę Lorient czeka niezwykle stresująca końcówka sezonu. Raptem sześć spotkań do rozegrania, na rozkładzie mecze z Marsylią czy Lyonem… Łatwo o utrzymanie na pewno nie będzie. Oczywiście, nadzieję na osiągnięcie celu dają zrywy piłkarzy przednich formacji. Terem Moffi, Yoane Wissa czy Armand Laurienté są na pewno zdolni do rzeczy nieszablonowych, ale spadku unika się przede wszystkim walką. I przyda się też ktoś, kto da zespołowi pierwiastek zadziorności. A tak się składa, że „Morszczuki” kogoś takiego w swoich szeregach posiadają.
Trudno wyobrazić sobie środek pola drużyny z Bretanii bez Laurenta Abergela. Chociaż, jeżeli spojrzymy na statystyki dotyczące czasu gry, to w ogóle całą egzystencję Lorient. Przy sporej rotacji panującej w zespole francuski pomocnik ma bowiem względnie pewne miejsce w składzie. Poza obrońcami jako jedyny zawodnik rozegrał ponad dwa tysiące minut. I, co najważniejsze, brał udział we wszystkich trzydziestu dwóch meczach Bretończyków. Gdyby patrzeć jedynie na warunki fizyczne Abergela, można by pomyśleć, że zawodnik jest nowym wcieleniem Mathieu Coutadeura, który był szefem drugiej linii Lorient za panowania Christiana Gourcuffa. I choć tak nie jest, a charakterystyką bliżej mu do Claude’a Makélélé czy N’Golo Kanté, to nie znaczy to, że skupia się wyłącznie na sferze defensywnej. Ale o tym może później, najpierw warto wspomnieć, skąd „Lolo” – bo tak nazywany jest Abergel – w ogóle wziął się we francuskiej piłce.
Pochodzący z Marsylii piłkarz karierę rozpoczął oczywiście w Olympique. Przeszedł w tym klubie przez wszystkie szczeble drużyn młodzieżowych i rezerw, a w 2013 roku dołączył do kadry pierwszej drużyny. Kariery na Stade Vélodrome nie zrobił, pojawił się na boisku raptem dwukrotnie i na sezon 2014-15 został wypożyczony do Ajaccio. Pobyt na Korsyce w przypadku Abergela nie potrwał jednak tylko rok. Wygasł bowiem jego kontrakt z OM, a z okazji skorzystała właśnie ekipa z południa wyspy. Francuz spędził w ekipie „Niedźwiedzi” kolejne dwa sezony. Choć swoją walecznością na pewno przystawał do buntowniczego korsykańskiego charakteru, to sukcesów w ACA nie było. Siedemnaste i jedenaste miejsce wielkiej chluby nie przynosiły. Ale francuski pomocnik pokazał się z dobrej strony i wywołał zainteresowanie innych klubów swoją osobą.
Po Abergela sięgnął spadkowicz z Ligue 1, Nancy. Na papierze wszystko wyglądało obiecująco. Ekipa z Lotaryngii z pewnością miała ambicje na szybki powrót do elity. A nawet jeżeli by się to nie udawało, to i tak raczej spodziewano się jej w czołówce Ligue 2. To zawsze lepsza sytuacja niż pałętanie się w środku tabeli zaplecza. I wyszło dwojako. Bo o ile Abergel jako podstawowy zawodnik Nancy był zewsząd chwalony za swoją grę, o tyle postawa drużyny pozostawiała wiele do życzenia. Walki w czubie nie było, a zamiast tego panowała szara, ligowa rzeczywistość. „Osty” w czasie dwuletniego pobytu marsylczyka w klubie uplasowały się na siedemnastej i czternastej pozycji. Taki obrót spraw potrafiłby zdołować każdego. Wiele zapowiedzi, nadziei, a koniec znów taki jak zawsze…
W sytuacji ogólnego marazmu wybijają się tylko nieliczni. I tak właśnie było z „Lolo”, na którego usługi ponownie pojawili się chętni. Najkonkretniejsze było mające spore aspiracje FC Lorient. Po dwóch otarciach się o strefę play-off w pomarańczowej części Bretanii chciano wreszcie dopiąć swego i awansować. A to stanowiło idealne otoczenie dla ambitnego zawodnika, którego poprzednie kluby okazały się dla niego po prostu za małe. Prowadzący „Morszczuki” Christophe Pélissier bardzo komplementował pomocnika, podkreślając jego charakter i to, jak wiele energii wnosi do zespołu. Zresztą, to samo w swoim czasie stwierdził szkoleniowiec Nancy, Alain Perrin, za swojej kadencji uczyniając Abergela kapitanem swojej drużyny. Wiele wskazywało więc na to, że po latach niepowodzeń w końcu uda się dopisać do piłkarskiego portfolio jakieś osiągnięcia.
I tak też się stało. W Lorient nad karierą francuskiego pomocnika nareszcie ukazało się słońce. Filigranowy zawodnik od razu wkomponował się w nowe środowisko, niezwłocznie tworząc duet z niezwykle doświadczonym Fabienem Lemoine. Z reguły wejście razem z drzwiami nie kończy się pomyślnie. Ale nie w przypadku Abergela. Za regularnymi występami zaczęły bowiem iść sukcesy zespołowe. „Les Merlus” zgodnie z zasadą „do trzech razy sztuka” właśnie za trzecią próbą osiągnęli swój cel i awansowali do Ligue 1, przy wydatnej pomocy „Lolo”, któy należał do kluczowych zawodników swojej ekipy. Od początku pobytu w elicie jest postacią absolutnie najważniejszą, choć z racji pozycji i funkcji nie gra pierwszoplanowej roli i raczej ciężko na jego nazwisko przywołać sobie nazwę Lorient.
Więc jak właściwie scharakteryzować Abergela? Po statystykach wślizgów łatwo byłoby powiedzieć – przecinak. Tych pomocnik wykonał najwięcej w całej lidze. Jednak jeżdżenie na tylnej części ciała nie jest w jego przypadku sztuką dla sztuki – również najwięcej razy spośród wszystkich ligowców po wślizgach marsylczyk przejmował piłkę. Ale gra defensywna to nie tylko wślizgi, to też pressing. I w tej materii Abergel radzi sobie bardzo dobrze, wręcz znakomicie. Po prostu jest najczęściej naciskającym na rywala zawodnikiem w Ligue 1. W udanych próbach pressingu również prowadzi. Wprawdzie procentowo ta statystyka już nie wygląda tak piorunująco, to i tak można stwierdzić, że gracz Lorient zna się na swoim fachu. Jest swoistym huraganem w środku pola FCL.
Ale w repertuarze Abergela znajdziemy nie tylko walory związane z obroną. Również w ataku prezentuje się on nie najgorzej. Potrafi uderzyć z dystansu na bramkę, i to wcale nie na wiwat. Co prawda korzysta z tej umiejętności raczej oszczędnie, ale kiedy wszystko zagra idealnie – jak w starciu ze Stade Reims – to bramkarz rywali nie ma nic do powiedzenia. Częściej od strzałów woli jednak po prostu wejść w pole karne przeciwnika. I tutaj też trzeba nadmienić, że nie robi tego na „hurra”. Kiedy zobaczy choć skrawek wolnego miejsca, ciężko powstrzymać go przed wejściem. Na potwierdzenie tych słów – bramka z PSG, kiedy Abergel wyjaśnił tłok panujący na skraju „szesnastki” i zakończył akcję celnym strzałem.
Poza szansą gry w elicie pojawiła się jeszcze jedna nagroda – powrót do Marsylii. Bo w tym miejscu warto wspomnieć, że to właśnie Olympique jest najważniejszym klubem w karierze Laurenta Abergela. Wprawdzie nie było mu dane zagrzać miejsca w ukochanej drużynie (sam przyznaje, że nie był jeszcze gotowy), ale kibicowska pasja cały czas w nim drzemie. I nie ogranicza się ona do sprawdzania wyników OM. Dochodzi nawet do sytuacji, że w szatni Lorient da się usłyszeć przyśpiewki znane ze Stade Vélodrome! Oczywiście, Abergel wykonuje je solo, a koledzy tworzą wtedy lożę szyderców…taką z uśmiechem, rzecz jasna. „Lolo” zdradzał też w prasie, że po ogłoszeniu terminarza od razu sprawdzał, kiedy jego zespół podejmie marsylczyków. Zapowiadał też jednak pełen profesjonalizm i odrzucenie sympatii klubowych na bok. Przynajmniej na czas spotkania, oczywiście. Za pierwszym razem nie udało się pokonać OM, może za drugim uda się uzyskać korzystny rezultat? Chociaż sam piłkarz pewnie chciałby, by mecze ze swoim ukochanym klubem już do końca kariery stały się normą…kto wie, może ma jeszcze nadzieje na powrót do Marsylii?
W karierze Laurenta Abergela dotychczas dominowała szaruga czasem przechodząca w beznadzieję. Przejście do Lorient pozwoliło mu na pokazanie pełni nie tylko możliwości, ale przede wszystkim niesamowitych pokładów ambicji. Powrót z dalekiej podróży trwa w najlepsze, lata niepowodzeń idą w niepamięć – Francuz przeżywa najlepszy czas w swojej karierze. Wygląda na to, że o szalejącym w drugiej linii „Morszczuków” usłyszymy jeszcze nieraz. Jeśli nie w Bretanii, to pewnie w innym otoczeniu. W końcu nigdy nie jest za późno na osiąganie sukcesów…
Bartek Gabryś (@BartekGab)