Le Ballon Mag
  • Ligue 1
  • Les Bleus
  • Poza Granicami
  • Niższe Ligi
  • Retro
  • Youtube
  • Magazyn
CZYTAJ MAGAZYN
Le Ballon 6
Social Media
Twitter 2K Obserwujących
Twitter
Moje Tweet'y
Le Ballon Mag
Le Ballon Mag
  • Ligue 1
  • Les Bleus
  • Poza Granicami
  • Niższe Ligi
  • Retro
  • Youtube
  • Magazyn
  • Ligue 1

Wyjście ze strefy komfortu

  • 6 sierpnia 2021
  • Michał Bojanowski

Od powrotu do Ligue 1 Stade de Reims dało się poznać jako drużyna niewygodna dla każdego ligowego przeciwnika. Nie godzili się na nazywanie ich zwykłym średniakiem i z upodobaniem uprzykrzali rywalom życie. Styl oparty na defensywie długo zdawał egzamin, ale władze Reims uznały, że czas na zmianę. Na Stade Auguste-Delaune ma zapanować fiesta futbolu porywającego tłumy i wystrzałowego niczym fajerwerki w sylwestra.

W krainie defensywnych uniesień

Do sezonu 2018/19 Reims przystępowało jako najlepszy w historii mistrz Ligue 2 – zdobywając na zapleczu 88 punktów pobiło czterdziestodziewięcioletni rekord należący do Angers. Beniaminek spisał się fantastycznie – drużyna uplasowała się w pierwszej dziesiątce, kończąc rozgrywki na ósmym miejscu. „Les rouges et blancs” zaimponowali zwłaszcza grą z największymi we Francji – nie dali się pokonać Lyonowi, Marsylii czy Lille, a w ostatniej kolejce triumfowali nad PSG. Rekord straconych goli też robił wrażenie – tylko 42 bramki były piątym (wraz z Bordeaux i Montpellier) najlepszym wynikiem w Ligue 1.

W następnym sezonie w elicie gracze z północy pokazali się z jeszcze lepszej strony. Pamiętamy, jak to wszystko wyglądało – przerwa w grze, następnie przedwczesne zakończenie rozgrywek – ale gdy przyszło do wyłaniania ostatecznego kształtu tabeli, to Reims niespodziewanie wylądowało na szóstej lokacie. Drużyna osiągnęła defensywne mistrzostwo, tracąc raptem 21 goli. Atak wprawdzie już tak nie imponował – Reims strzeliło tylko o pięć bramek więcej, niż straciło – ale przy tak wysokiej pozycji w tabeli nie miało to większego znaczenia.

Szóste miejsce dało bowiem grę w Lidze Europy UEFA. Był to powrót ze wszech miar sentymentalny, ponieważ ostatni kontynentalny występ Reims zanotowało – nomen omen – czterdzieści dziewięć lat wcześniej w Pucharze Europy, czyli protoplaście dzisiejszej Ligi Mistrzów. Czy był to powrót udany? Niekoniecznie – pierwszą przeszkodę w postaci Servette Genewa udało się pokonać, ale już w kolejnej rundzie „czerwono-biali” ulegli w rzutach karnych MOL Fehérvár. Europejski sen zakończył się więc dość szybko.

Po falowaniu przychodzi spadanie

Razem za niepowodzeniem w Lidze Europy poszedł też niemrawy ligowy sezon. Ideały doskonalone przez lata zaczynały się zacierać, Reims nie było już tak nieprzyjemne dla rywali jak wcześniej. Coraz bardziej zaczęło dopuszczać ich pod własną bramkę, a to nie mogło skończyć się dobrze. Ekipa z północnego wschodu Francji wygrała raptem dziewięć spotkań, czyli tyle, co spadkowicz z Nimes czy grające w barażach Nantes. Zamiast spokojnego miejsca w pierwszej dziesiątce Stade de Reims znacznie obniżyło loty, lądując dopiero na torze oznaczonym numerem czternaście.

Jednak to, co najważniejsze w kontekście ostatniego sezonu wydarzyło się w połowie kwietnia. Wtedy ogłoszone zostało rozstanie z Davidem Guionem. Z początku było ono dość szokujące, albowiem kontrakt wiążący francuskiego trenera z klubem z Szampanii był ważny jeszcze przez rok. Ale kiedy zaczęły wypływać kolejne zakulisowe informacje, okazało się, że jego odejście było praktycznie nieuniknione.

Mathieu Lacour, dyrektor sportowy Reims, nie szczędził gorzkich słów. Jego zdaniem piłkarze „przestali robić jakiekolwiek postępy”, a drużyna „stała się międzynarodowa” i „potrzebuje kogoś, kto będzie potrafił ze wszystkimi rozmawiać i ich rozwijać”. Kością niezgody okazały się też transfery – Lacourowi nie podobało się podejście Guiona do nowych zawodników, spośród których tych mających ważną rolę w drużynie można było policzyć na palcach jednej ręki.

Koniec epoki

To nie do końca przyjemne pożegnanie nie jest jednak w stanie przysłonić tego, że David Guion doprowadził Stade de Reims do wielkich rzeczy. Wspomnienia zdobywanych kiedyś tytułów i pucharów czy dwukrotny udział w finale Pucharu Europy rozbrzmiewały w klubowych korytarzach coraz to mocniejszymi akordami. A Guion przywrócił „czerwono-białych” na piłkarską mapę Francji po latach niepowodzeń i próbach odzyskiwania dawnej tożsamości.

Sprawił, że o drużynie znów stało się głośno i ponownie zaczęto traktować ją jako stały element ligowego krajobrazu. To nie była zwykła misja. Można nawet napisać, że zakończyła się pewna epoka – Guion bowiem poza czterema latami prowadzenia pierwszej drużyny zajmował się też grupami młodzieżowymi i rezerwami, łącznie spędzając w Reims prawie 10 lat. Władze klubu uznały jednak, że potrzebny jest nowy impuls. Nowa iskra, która odpali ten szampański dynamit.

Czy my się przypadkiem nie znamy?

Oscar Garcia nie jest we francuskim świecie piłki postacią anonimową. Po raz drugi pojawia się nad Sekwaną, po raz drugi w podobnych okolicznościach – przejmuje drużynę po długo pracującym szkoleniowcu. Pierwszy akt francuskiej księgi Hiszpan zapisał w 2017 roku, kiedy objął Saint-Étienne po Christophie Galtierze. Początkowe strony udawało się wypełniać całkiem ładnymi zdaniami, ale nagle atrament rozlał się i zapaskudził kartki wciąż jeszcze raczkującej opowieści, tym samym brutalnie ją kończąc. Derbowe 0:5 z Lyonem było dla kibiców „Zielonych” ciosem prosto w twarz, spełnieniem najgorszych koszmarów. A gdy dodamy, że klęska ta działa się na Stade Geoffroy-Guichard, to rysuje nam się scenariusz rodem z „Tanga” Mrożka – przychodzi do Ciebie sąsiad, niszczy porządek Twojego domowego ogniska, a po wszystkim wykonuje taniec zwycięstwa.

To było zbyt wiele i Garcia po tamtej kompromitacji musiał wręcz odejść. Feralny wieczór w mieście świętego Szczepana okazał się punktem zwrotnym w karierze urodzonego w Sabadell trenera. Jego kariera znacznie bowiem wyhamowała, poruszając się z gracją pociągów TLK. Na kolejne zatrudnienie po pobycie w Saint-Étienne nie czekał jeszcze zbyt długo – po Nowym Roku został głównodowodzącym Olympiakosu. Jednak w kwietniu 2018 odszedł ze stanowiska (ciekawostka – drużynę z Pireusu prowadził w trzynastu meczach, czyli tylu, co w ASSE), a na kolejną sposobność do trenowania czekał…aż półtora roku!

W listopadzie 2019 z misją ratunkową zgłosiła się do niego igrająca z żywym ogniem Celta Vigo. Tam swoje zadanie wypełnił, utrzymując ekipę z Balaidos w La Liga, ale w kolejnym sezonie Garcia nie odmienił zespołu. Celta wciąż zwiedzała dolne rejony tabeli, ponownie zsyłając na siebie widmo walki o utrzymanie. Jak we Francji – miesiącem zmian okazał się być listopad. Wtedy właśnie Hiszpan stracił pracę w klubie z Vigo. Nienajlepszą laurkę wystawia Garcii też to, iż Celta pod wodzą nowego szkoleniowca, Eduardo Coudeta zaczęła rzeczywiście prezentować się na miarę potencjału i doszusowała do ósmego miejsca na koniec rozgrywek. Od czasu tamtej przygody Garcia pozostawał bezrobotny i nie wydawało się, że dostanie jeszcze szansę w jakiejś topowej lidze. Ta od Stade de Reims może być ostatnią, która ostatecznie zweryfikuje warsztat byłego zawodnika Barcelony czy Valencii.

Czy przyjście Garcii pokrywa się z wizją międzynarodowego Reims pod wezwaniem Mathieu Lacoura? I tak, i nie. Tak, ponieważ Katalończyk swoje największe sukcesy w karierze trenerskiej osiągnął prowadząc Red Bulla Salzburg. Skład austriackiego potentata był (i po tych kilku latach wciąż jest) wypełniony zawodnikami różnego pochodzenia. W drużynie Hiszpana różne narodowości nie tworzyły tygla, a sprawnie funkcjonujący organizm. A z drugiej strony i nie, gdyż w Olympiakosie Garcia miał podobną sytuację, a poprowadzić drużyny do walki o tytuł nie zdołał. Wręcz przeciwnie – dystans do liderującego wtedy AEK Ateny jeszcze się zwiększył. Z tamtego okresu nowy trener Reims został właściwie zapamiętany tylko z oberwania rolką papieru na stadionie PAOK-u Saloniki, aniżeli z pięknej gry jego zespołu.

Niby niewiele, ale jednak sporo

Podczas wciąż jeszcze trwającego letniego mercato Reims, jak zdecydowana większość klubów we Francji, należy do grupy tych mniej aktywnych w transferowych poczynaniach. Z przyczyn raczej wiadomych i powszechnie znanych. W normalnych okolicznościach zapewne ujrzelibyśmy kolejny etap budowania Reims International, a tak do klubu trafili jedynie zawodnicy znani z francuskich boisk. Nicolas Penneteau zakończył swój siedmioletni pobyt w Charleroi i wrócił do ojczyzny. W Reims będzie pełnił rolę golkipera numer trzy. Z kolei Andreaw Gravillion został wypożyczony z Interu. W poprzednim sezonie pochodzący z Gwadelupy obrońca na tej samej zasadzie reprezentował barwy Lorient. I to, poza promocją kilku młodych zawodników do pierwszej drużyny, byłoby na tyle w sprawie transferów przychodzących.

A odejścia? Na czoło wysuwa się jedno nazwisko, absolutnie kluczowe w kontekście boiskowych poczynań Stade Reims. Boulaye Dia był absolutnym liderem ataku drużyny z Szampanii. Czternaście bramek w ostatnim sezonie dla drużyny, która nie stwarzała zbyt często sytuacji do ich zdobycia było fantastycznym wynikiem. Senegalczyk w Reims okrzepł, stał się znakomitym piłkarzem. Niedostatki techniczne zaczął coraz lepiej przykrywać siłą, szybkością i sprytem. Bardzo dobra postawa w poprzednich rozgrywkach zaowocowała transferem na Półwysep Iberyjski. Po dołączeniu do załogi Żółtej Łodzi Podwodnej z Villareal Dia może wypłynąć na szersze wody. A jak to zrobić, pokazał już choćby Karl Toko Ekambi.

Stara gwardia ciągle żywa

Po części organizacyjnej czas wreszcie przenieść się na boisko. W Szampanii najbardziej liczą na przebudzenie mocy Valona Berishy, który po przyjściu do klubu dotychczas mocno zawodził. Garcia ze świetnym skutkiem współpracował z Kosowianinem w Salzburgu, więc wiara w równie owocną kooperację obu panów nie jest bezpodstawna. Jak każdy szanujący się klub we Francji, Stade Reims ma też młodych piłkarzy mogących sporo namieszać. Spośród nich największą perełką jest Nathanaël Mbuku. Wychowanek klubu ze Stade Auguste-Delaune pokazał się już z dobrej strony, w nagrodę jadąc na igrzyska olimpijskie w Tokio. Odkryciem okresu przygotowawczego był z kolei Hugo Ekitike. Mający kameruńskie korzenie napastnik zdobył w grach kontrolnych kilka bramek, nierzadko pojawiając w pierwszym składzie. Wyjście w podstawowej jedenastce na początku sezonu jest w jego przypadku bardzo możliwe.

Zmartwieniem może być sprawa El Bilala Touré. Niezwykle utalentowany Malijczyk po obiecujących występach w poprzednich rozgrywkach z pewnością dostawałby sporo szans. A Reims promować graczy z afykańskim rodowodem potrafi – Boulaye Dia, Axel Disasi, Edouard Mendy czy Hassane Kamara to najświeższe przykłady. Jednak Touré chce wymóc transfer już teraz. Przestał stawiać się na treningach, nie brał też udziału w okresie przygotowawczym. Młody napastnik był niezadowolony z czasu gry, jaki otrzymał w ostatnim sezonie. Do całej sytuacji w wywiadzie dla France Bleu odniósł się prezydent klubu, Jean-Pierre Caillot. Dał nawet zawodnikowi radę – albo wróci do drużyny, pokaże drzemiący w sobie potencjał i powróci temat o przejściu do innego klubu, albo Touré będzie musiał spędzić czas w rezerwach.

Innym kłopotem będzie poważna kontuzja, która dosięgnęła Arbëra Zenelego. Przebojowy skrzydłowy po raz drugi zerwał więzadła krzyżowe w kolanie. Problemy zdrowotne rzucają ogromny cień na karierę Kosowianina w Reims. Kiedy jest na boisku, daje drużynie pierwiastek szaleństwa, przy nowym trenerze też mógłby liczyć na nowy start. A tak zamiast kolejnych popisów Zeneli ponownie musi odbudowywać swoje zdrowie.

A gdzieś w tym wszystkim wciąż przewijają się żołnierze Davida Guiona. Co więcej – będą mocnymi korzeniami tej szampańskiej winorośli. Bramka to niezmiennie królestwo Predraga Rajkovicia, absolutnie jednego z najlepszych fachowców od bronienia strzałów w Ligue 1. Wprawdzie pojawiło się zainteresowanie Lille, gdzie Serb miałby zastąpić Mike’a Maignana, ale wszelkie oferty są w Reims wyśmiewane. Szefem defensywy ciągle jest stary wyjadacz Yunis Abdelhamid. A rywali w środku pola rywali stale nękać będzie Xavier Chavalerin. Elewacja się zmienia, ale fundamenty pozostają te same.

A jak to wszystko pójdzie?

Lato w Reims przebiegło pod znakiem rewolucji. Nowy trener, zmiana filozofii o 180 stopni – jak na klub nieco mniejszego kalibru to bardzo dużo. U „czerwono-białych” nudy z pewnością nie będzie. Bo wyjście z mocno zbudowanej strefy komfortu musi odbyć się z należytą pompą. Aby, jak przystało na Szampanię, korki wiadomego trunku mogły wystrzelić z hukiem. Tanie wino czy berbelucha nie będą tu mile widziane.

Bartek Gabryś

Podobne Wpisy

Poprzedni Artykuł
  • Ligue 1

RC Lens – udany powrót na salony Ligue 1

  • 22 lipca 2021
  • Błażej Jachimski
Czytaj
Kontynuując przeglądanie strony wyrażasz zgodę na używanie plików cookies. Poprzez zmianę ustawień w przeglądarce możesz wyrazić zgodę na ich zapisywanie lub je zablokować. By dowiedzieć się więcej zapoznaj się z Polityką plików cookies. Polityką plików cookies
Le Ballon Mag
  • Magazyn
  • Youtube
  • Redakcja
  • Współpraca
© 2016-2017 Le Ballon Mag. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Wpisz frazę w wyszukiwarce i wciśnij "Enter"